poniedziałek, 28 grudnia 2015

Tocumwal Regional Park - dzień drugi.


Drugi dzień pobytu w Tocumwal Regional Park rozpoczęłam dość nie zwykle...
Po ciężkim dniu jaki był dla nas piątek i spałam tak mocno, że nawet nad rankiem wrzaski papug kakadu oraz kukabarra nie obudziły mnie, ale gdzieś około siódmej rano z błogiego snu obudził mnie mąż który wpadł do namiotu i zaczął mnie budzić mówiąc że właśnie zobaczył jak miś koala idzie sobie spokojnie do rzeki żeby się napić..
Wówczas szybko otworzyłam oczy i wybiegłam z namiotu w piżamie, na boso nie dbając o pająki, węże i inne " przyjemne: zwierzątka.. Jedynie zdążyłam chwycić szybko telefon komórkowy żeby móc zrobić zdjęcia... Pobiegłam nad rzekę żeby móc zobaczyć  misia którego zawsze widziałam tylko w zoo, a tu miałam tak blisko!

Z bezpiecznej odległości obserwowaliśmy jak Koala spokojnie, bez pośpiechu pije sobie wodę po czym leniwie poczłapał pod drzewo zastanawiając się które wybrać na drzemkę.  My zaś powoli, żeby go nie spłoszyć  szliśmy za nim i robiliśmy zdjęcia.
Byliśmy bardzo ciekawi jakie wybierze drzewo, a tu Koala sprawił nam niespodziankę wspinając się na drzewo tuż obok naszego namiotu! Tak więc przez cały dzień mogliśmy obserwować co porabia w ciągu dnia.
 


Wiadomo, że misie Koala spędzają prawie cały dzień śpią i od czasu do czasu jedzą liście eukaliptusa lecz niespodziewanie miś  zaczął wydawać dziwne dźwięki podobne do dzikich świń ! 
To było dla mnie wielkim szokiem  ponieważ dzień wcześniej, kiedy siedziałam  z mężem przy ognisku słyszałam te dźwięki dzikich świń i byłam autentycznie przerażona,  tym że tu są dziki! A to się okazało  że  tylko Koale!
Cały dzień minął dość leniwie ale tylko przygotowaliśmy sobie jedzenie na maleńkiej gazówce i na szybkim sprzątaniu resztek ponieważ wszędobylskie mrówki i wybitnie dokuczające muchy szukały jedzenia. 
W całym swoim życiu nie widziałam tak "wrednych" much !  Dosłownie jak gdzieś była odrobina jedzenia lub picia to zaraz  się pojawiały! Jedzenie posiłków w ciągu dnia było naprawdę utrudnione ale nie narzekałam ponieważ byłam na łonie natury i trzeba było sobie jakoś radzić....


Pod wieczór mój Aussie  poszedł łowić ryby ale niestety nie miał zbyt wiele szczęścia ponieważ  przepływające motorówki płoszyły ryby... Tylko wieczorem  udało mu się złowić mały okaz Murray Cod.  Jest to ryba częściowo objęta  ochroną ponieważ można wziąć ryby które urosły do 50 cm  oraz można złowić tylko dwie sztuki na dzień.Niestety nasz miał tylko 40 cm :( 
 Mieliśmy dylemat co zrobić z tą rybą puścić czy też mimo wszystko zjeść? Naprawdę miałam ochotę spróbować jak smakuje Murray Cod ale w końcu zdecydowaliśmy ją puścić wolno...

Wieczorem, zrobiliśmy sobie znowu ognisku i mój mąż upiekł w popiele ziemniaki, kukurydzę, a później nabraliśmy ochoty na pieczone kiełbaski. Na koniec, zaś  patrzyliśmy na pięknie rozgwieżdżone niebo, z dala od zgiełku miasta .....
Do domu wróciliśmy w niedzielę żeby mój mąż mógł spokojnie przygotować się do pracy.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz